wpisana w Kwiat Życia

  cała drżę

  lecz czuję spokój

  odgłosy świata nie mącą we mnie

  oceanu ciszy

  pod powiekami skrzy się gwiezdny pył

  to mapa Wszechświata którą w sobie mam

  otwieram oczy do blasku słońca

  z każdym oddechem sprowadzam niebo na ziemię

  w Matce Ziemi moje silne korzenie

  do Ojca Nieba wyciągam ufne dłonie

  tak łącząc ich ze sobą

  z wdzięcznością

  trwam

Jestem instruktorką tajczi i czikungu oraz kwalifikowaną instruktorką rekreacji ruchowej – fitnessu psychofizycznego. Ukończyłam kurs specjalistyczny w tym zakresie na Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach.

Tajczi uczyłam się w Chinach na Uniwersytecie Sportowym w Pekinie i na seminariach w Europie, u Mistrzów Yang Juna i Yang Bina, bezpośrednich spadkobierców stylu rodziny Yang z 6. pokolenia mistrzów. Jestem członkiem Międzynarodowego Stowarzyszenia Tajcziczuan Stylu Yang, w rankingu którego posiadam 3. stopień – odznakę Złotego Orła. W 2007 r. brałam udział w międzynarodowym turnieju tajczi w Taiyuan w prowincji Shanxi, gdzie zdobyłam 2 brązowe medale. W 2016 r. otrzymałam brązowy medal na zawodach XX Puchar Polski Taijiquan w Warszawie. Uczę tradycyjnego tajczi stylu rodziny Yang, w formie nazywanej niekiedy „stylem Tygrysa”, tak jak jest on obecnie przekazywany w Chinach i na całym świecie przez potomków w prostej linii ojca stylu Yang Luchana – jego prawnuka, niedawno zmarłego Mistrza Yang Zhenduo oraz jego wnuków Yang Juna i Yang Bina. Nauczają oni taijiquan ściśle według zasad ich pradziadka Yang Chengfu. Uczyłam się różnych odmian, linii i współczesnych modyfikacji stylu Yang, ale moją główną praktyką pozostaje styl Yang Juna.
Praktykowałam też formę Yang Jia Lao Jia (starego stylu Yang) u Jana Glińskiego, ucznia Ly Chuan Zhenga. 

Czikungu uczyłam się od mistrzów: Liu Zhongchuna, Daisy Lee, Sławomira Pawłowskiego, Francesca Garripoliego, Jutty Kellenberger (uczennicy Mantaka Chia) i innych nauczycieli.   

Mam wieloletnie doświadczenie w prowadzeniu zajęć z prozdrowotnej gimnastyki chińskiej na imprezach plenerowych, obozach rodzinnych organizowanych przez urząd miasta i poradnię rodzinną, na Uniwersytecie III Wieku, w ośrodkach holistycznego rozwoju, klubach fitness i z własną grupą. Prowadzę czikung i tajczi m. in. w Naturalnym Centrum Zdrowia w Warszawie. Współpracowałam jako instruktorka z Fundacją Dantian, biorąc udział w ogólnodostępnych akcjach na świeżym powietrzu. Piszę artykuły propagujące chińskie sposoby dbałości o zdrowie oraz zdrowy styl życia dla Do Prawdy – niezależnego portalu informacyjnego dla celów edukacji społeczeństwa i pozyskiwania ludzi na stronę Prawdy (https://doprawdy.info/category/aktualnosci/). Jestem autorką książek „Tajczi bez tajemnic” (KDC, 2007) i „Pokochaj wegetarianizm” (KDC, 2010). Upowszechniam gimnastykę na świeżym powietrzu wzorem chińskim – co roku w sezonie letnim prowadzę ćwiczenia dla wszystkich na warszawskim Polu Mokotowskim. Od czasu do czasu organizuję własne warsztaty.

             W prowadzonych zajęciach wykorzystuję:

  • Kilka różnych systemów i wiele pojedynczych ćwiczeń wywodzących się z systemów szaolińskich.
  • Tradycyjny, klasyczny chiński czikung Osiem Kawałków Brokatu w różnych odmianach.
  • Czikung dla Kobiet Promienny Lotos Daisy Lee, – znanej na całym świecie Chinki, „wędrującej” Mistrzyni czikungu.
  • Formę Lecący Żuraw, uniwersalny, łatwy czikung dla wszystkich, rozpowszechniony w Polsce przez Mistrza Liu Zhongchuna.
  • System prozdrowotnego czikungu Wuji Hundun wg Mistrza Duana Zhilianga z Pekinu.
  • Profilaktyczne i wzmacniające ćwiczenia antyrakowe na podstawie powszechnego w Chinach czikungu Mistrzyni Guo Lin
  • Czikung taoistyczny wg szkoły Mantakia Chia.
    oraz
  • Tajczi rodziny Yang.
  • wiele innych ćwiczeń zaczerpniętych z różnych systemów, również spoza Chin. 

 

卡霞 – Kaxia
To moje chińskie imię zapisane w znakach i pinyinie. Wymawia się Kasia. Oznacza „Karta Zorzy”. 
!! Dlaczego stosuję pisownię TAJCZI, CZIKUNG – przeczytaj poniżej w tekście „CHIŃSKI PO POLSKU” !!

OBJAWIENIE W CHIŃSKIM PARKU

Będąc po raz pierwszy w Chinach wybrałam się rano do parku przy pekińskiej Świątyni Nieba w celu ujrzenia na własne oczy Chińczyków ćwiczących tam codziennie od wczesnych godzin porannych. To, co zobaczyłam, przeszło wszelkie moje wyobrażenia.

Niektórzy dopiero rozciągali nogi, opierając je o murek czy drzewo. To ulubiona rozgrzewka Chińczyków. Można przy tym pogawędzić ze znajomymi. Pomiędzy drzewami pływali w powietrzu pojedynczy tajczmeni, a na większych placykach ćwiczyły duże grupy, zwykle przez kogoś prowadzone. Niektórzy prowadzący wyglądali jak prawdziwi chińscy mistrzowie: długie, siwe brody, tradycyjne ubiory do tajczi. Odbywały się lekcje indywidualne i w małych grupkach. Gdzieniegdzie ktoś stał bez ruchu pod drzewem, wyciągając przed sobą ręce, jakby coś obejmował.

Wtedy nie wiedziałam jeszcze zbyt wiele o Chinach i chińskich tradycjach, o sztukach walki i chińskiej profilaktyce zdrowotnej stosowanej regularnie (tak, tak!) na co dzień.

Doznałam objawienia.

Natychmiast zapragnęłam przyłączyć się do nich i robić to samo przez całe życie. Zabrać to ze sobą do Polski, rozpowszechniać cudowny chiński zwyczaj. Myślę, że właśnie w tamtym momencie pokochałam Chiny. Myślę też, że nie ja jedna tak zareagowałam, i dzięki temu polskie parki w sezonie letnim coraz bardziej zapełniają się ćwiczącymi. Może jeszcze nie o wschodzie słońca i nie codziennie, ale z roku na rok jest nas coraz więcej.

Co można spotkać w chińskim parku? Prawie wszystko. Chiński park to miejsce zjawiskowe, to uczta dla ducha i ciała.

Po pierwsze, park sam w sobie jest urzeczywistnieniem idealnego piękna. Architektura krajobrazu w Chinach sięgnęła wyżyn kunsztu artystycznego. Każdy krok przynosi kolejne, fascynujące widoki, wycyzelowane i dopieszczone, a jednocześnie przyjazne ludziom. To nie są miejsca tylko do oglądania, lecz do używania, do korzystania z piękna natury uładzonej ręką człowieka. Zawsze jest na czym przysiąść, a nawet położyć się, schronić przed deszczem lub słońcem. Park chiński usiany jest przepięknymi altankami, sztucznymi grotami i wodospadami, ma zaciszne kąciki do odpoczynku, czytania czy medytacji. Zwykle są tam jakieś obiekty usługowe typu kawiarnia czy sklep. Nigdy nie ma problemu ze znalezieniem toalety. Ławek jest mnóstwo, a gdyby zabrakło, są jeszcze wygodne, duże kamienie i trawa. No, ale ludzi w parku też dużo, jak wszędzie w Chinach. Dla miłośników sztuki ogrodniczej taki park to wielka frajda – mogą go zwiedzać godzinami, podpatrując co przedniejsze pomysły i fotografując, co się da.

Druga rzecz, która nieodmiennie mnie zachwyca, to architektura budynków parkowych. Czy stare, czy nowe – zawsze w stylu chińskim. Chińskie dachy, malowane ściany i stropy, rzeźby i drobne ornamenty – orgia kształtów i kolorów, radość dla oczu i duszy. Już samo chodzenie po chińskim parku bardzo podnosi poziom hormonów szczęścia. 

Jednak najbardziej poruszyło moim jestestwem to, co w parku robią Chińczycy. Chyba łatwiej byłoby wyliczyć, czego nie robią, ale spróbuję:

Gimnastykują się na wszelkie sposoby. Można napotkać przeróżne formy czikungu, tajczi, wu shu – formy ręczne, z wachlarzem, mieczem, szablą, kijem i inną bronią, specjalną gimnastykę dla seniorów, tańce grupowe i w parach przy muzyce z magnetofonu lub megafonu (w większych parkach są specjalne boiska do tańca); oglądałam nawet panie trenujące taniec brzucha. Grają w chińską „miękką piłeczkę tajczi”, badmintona, krykieta, bilard i madżonga. Ćwiczą jogę na macie na środku żwirowanej alejki. Kopią „zośkę” i uprawiają wiele innych zajęć ruchowych. Mają też wszędzie przyrządy do gimnastyki, jakie  ostatnio pojawiły się i w polskich parkach, a nawet na osiedlach.

Biegają, chodzą do tyłu. Spacerują po ścieżkach z drobnych kamyczków, masując punkty refleksyjne stóp, robią sobie nawzajem masaż.

Uprawiają różne hobby na powietrzu: grają na instrumentach, śpiewają, recytują; wspólnie haftują lub dziergają.

Grupy przypadkowych widzów podziwiają kaligrafię chodnikową. Chińczycy wielkim pędzlem piszą wodą poematy, które po kilku chwilach wysychają, a ty uświadamiasz sobie ulotność wszystkiego w życiu.

Przytulają się do drzew i medytują pod nimi. Wyprowadzają na spacer ptaki w klatkach. Relaksują się na hamaku. Pływają łódkami po licznych i sporych parkowych jeziorkach.

I doprawdy nie pojmuję, na czym to polega, może to tylko sugestia, ale żeby nie wiem jaki smog i nie wiem jaki hałas panował w mieście, po wejściu do parku czujesz, że wdychasz czyste powietrze, słyszysz przepiękne ptasie świergoty i natychmiast ogarnia cię miły, relaksujący nastrój. Cóż, podobno miłość jest ślepa.

Mimo to obstaję przy tezie, że parki chińskie to miejsca zaczarowane.

Wtedy pierwszego dnia od razu zapytałam, czy mogę się przyłączyć do grupy ćwiczących. Ku memu pełnemu zaskoczeniu, Chińczyk, słysząc, jak rozmawiam z moją towarzyszką, zagadał do nas łamaną polszczyzną. Okazało się, że spory kawał czasu spędził w naszym kraju. To był bardzo dobry znak!

Spróbowałam z nimi tajczi, spróbowałam czikungu, pograłam w chińską piłeczkę. Potem, podczas kolejnych wizyt w Chinach, kiedy tylko mogłam, biegłam z rana do najbliższego parku i wykorzystywałam jego dobrodziejstwa na tzw. maksa. Podglądałam Chińczyków, uczyłam się od nich, trenowałam znane mi już formy tajczi i czikungu.

Chiński park stał się moją życiową inspiracją.

Było to w pierwszej dekadzie XXI wieku. Mamy dziś trzecią. Bardzo dawno nie byłam w Chinach. Mam nadzieję, że parki chińskie zachowały swój klimat i ostały się wszelkim technologicznym przemianom.

© Kaxia E. Kowalewska

CHIŃSKI PO POLSKU

DLACZEGO „CZIKUNG”?

Obecnie stosowana nazwa chińskich systemów pracy z energią czi to po polsku CZIKUNG. Po chińsku: 气功.  W pinyin, czyli międzynarodowej transkrypcji języka chińskiego alfabetem łacińskim: QIGONG. Czy razem, czy oddzielnie (qi gong), to kwestia umowna, a samym Chińczykom jest to całkowicie obojętne, bowiem oni nie mają zwyczaju oddzielania poszczególnych słów w tekście pisanym. Musi to sobie zrobić sam czytający. Ja traktuję czikung jako jedno słowo, już polskie, więc piszę razem.

Dlaczego polecam używanie nazwy spolszczonej?

Po pierwsze: dlatego, żeby było oczywiste, jak to się wymawia. W swojej praktyce spotkałam się z tyloma ciekawymi próbami wymowy najczęściej używanego zapisu qigong, że za uzasadnione i potrzebne uważam podanie go najwyżej raz, w nawiasie, jako wyrazu obcego, kursywą. Jest to tzw. pinyin, zapis pisma chińskiego wprowadzony przez władze chińskie w latach pięćdziesiątych XX w. i zalecany do stosowania na całym świecie, a zasady wymowy w tym zapisie są mniej więcej oczywiste jedynie dla użytkowników języka angielskiego, gdyż „pod ten język” został on opracowany. My, Polacy, musimy jeszcze dodatkowo nauczyć się zasad jego wymowy. Oczywiście, znajomość angielskiego sprawę nieco ułatwia, jednak w przypadku tego akurat słowa, nawet Anglik samodzielnie nie wpadłby na pomysł, że qi należy wymówić jako „czi” (w oryginale po mandaryńsku nieco zmiękczone, ale jeszcze nie „ci”). Dlatego Anglicy do tej pory wolą stosować swoją starą transkrypcję i nie bacząc na zalecenie Mao Zendonga przeważnie piszą chikung, co pozwala im prawidłowo przeczytać nazwę. Nie widzę jednak powodu, aby w polskim tekście zapisywać coś po angielsku, skoro jest to słowo pochodzenia chińskiego, a nieznający angielskiego Polacy przeczytają je sobie „hikung”.

Niektórzy autorzy do tej pory próbują wracać do starych zachodnich transkrypcji chińskiego (angielskiej, francuskiej i niemieckiej), czy nawet do dawnych polskich, których było w sumie kilkanaście. Jeszcze bardziej komplikuje sprawę fakt, że niekiedy, choć w Polsce raczej rzadko, pojawia się też wymowa kantońska „ki”. Ale jakby to brzmiało: „kikung”? Ponieważ w tej dziedzinie panuje raczej bałagan i brak konsekwencji, najrozsądniej jest pisać to słowo tak, jak się je w Polsce faktycznie wymawia. A wymawia się „czi”.

Po drugie: język polski ma tendencję do spolszczania wyrazów, które weszły do powszechnego użycia. Stosowanie obcej pisowni jest niezgodne z duchem języka polskiego i jest regułą, że po kilku latach zostają one włączane do oficjalnej ortografii w spolszczonej pisowni. Stało się tak już ze słowami „tajfun”, „jin i jang” i to samo czeka kolejne wyrazy chińskie, które zadomowią się na stałe w naszym życiu. Uważam, że słowo CZIKUNG (a także CZI, TAJCZI) już dostatecznie silnie zakorzeniło się w naszym języku, by móc wejść do słownika PWN w spolszczonej formie.

Ostatecznym, trzecim argumentem jest fakt, że drugi człon wyrazu: „kung” mamy już dawno w słowniku polskim w nazwie KUNG-FU i jest to dokładnie to samo gong (功) co w qigong.

A więc:

Oni ćwiczą kungfu i tajczi, wy ćwiczycie jogę, my ćwiczymy czikung.

Tak to widzę.
A wszystko przepełnia energia czi, czyli inaczej prana, mana, ki.

© Kaxia E. Kowalewska